O filmie, którego nie było

3 minuty czytania

Zamknij oczy. Zobacz film niepokojący i trudny, film zlepiony z przydługich, statycznych ujęć, opowiadający w chaotyczny sposób kompletnie niespójną historię; film nakręcony tak, jak gdyby ekipa przez wszystkie dni zdjęciowe współpracowała ze sobą jedynie korespondencyjnie. Film z niejasną i zagmatwaną fabułą, bez momentu kulminacyjnego, głównego bohatera i jasnej puenty. Teraz otwórz oczy. Oto soundtrack do tego filmu.

Soundtrack

3 minuty czytania

Album Soundtrack przekonał mnie, że zmienne niczym kobiety jest jeszcze tylko Lao Che. Nic równie zmiennego sobie nie przypominam. Kolejny raz płocka grupa umknęła włożeniu do którejś z tych wielkich szuflad, w ogromnej szafie stojącej w głównej komnacie ZAiKSu. Gatunkowy kalejdoskop na tej płycie potrafi wprawić w obłęd wszystkie zmysły. Muzyka na pierwszy rzut ucha przygniata ucho bezlitośnie, ale go nie miażdży. Faktem jednak jest, że jeśli dostrzegamy jakąś wartość na tej płycie, to dopiero za trzecim–czwartym okrążeniem lasera wokół krążka.

Warstwa tekstowa jak zwykle na najwyższym poziomie – metafora goni metaforę, a sam Spięty jest w pisaniu wyjątkowo rozluźniony i bawi się językiem niczym bohaterka reklamy pasty do zębów. Lao Che tym razem skupiło się na sekcji rytmicznej, więc – pomijając singiel Zombi! – nie ma sensu szukać na tej płycie melodii, które miałyby na długo ugrząźć w głowie. Podobnie nikły ślad w pamięci pozostawia opracowanie graficzne.

Autorami publikacji są Grzegorz Hańderek i Zofia Rogula. Sama okładka nie zwiastuje nic niepokojącego i nie można o niej powiedzieć nic złego. Dopóki jest wyświetlana na ekranie… Motyw graficzny jest wizualnie atrakcyjny, uszlachetnienie druku również cieszy oko (złota farba i tłoczenia), jednak zabójcze połączenie intensywnej magenty z równie intensywnym cyjanem w druku tworzy efekt oczopląsu. Trudno mi to udowodnić za pomocą zdjęć na blogu, ale jeśli ktoś mi nie wierzy, niech przejdzie się do empiku i spojrzy na tył pudełka. Krój pisma z wyjątkowo małą punktacją miesza się z tłem, w efekcie czego trudno jest przeczytać cokolwiek w niedostatecznym oświetleniu.

Kolejną sprawą, na którą muszę zwrócić uwagę jest książeczka. Dla odmiany jest czytelnie, pojawiło się też graficzne nawiązanie do tytułu płyty (kinowy format 16:9), ale uczciwie – jedyne co łączący booklet z szatą graficzną albumu to font – najwyraźniej ten brak spójności to efekt współpracy dwóch osób nad jednym projektem. Historia zna już wiele przypadków, w których dwie idee rozminęły się w pracy.

Projekt nie jest zły, wizualnie sprawia pozytywne wrażenie i gdyby tylko pod tym aspektem był oceniany, z pewnością nie byłoby się do czego przyczepić – popełniono tu raczej poligraficzne faux pas. Jakby tego było mało, po sieci krąży przedziwna, turkusowa wersja okładki. Zatem do sukcesu projektowego też tej publikacji daleko. Soundtrack jak i samo Lao Che można pokochać, jednak jest to miłość trudna i wymagająca, niewytrwałym odradzam.
Niewytrwały