Sztuka rozbierania

2 minuty czytania

Dawno się nie zdarzyło tak, żeby po premierze singla zapowiadającego płytę, znakomita większość komentarzy dotyczyła nie utworu, ani nawet nie teledysku, a okładki. Owszem, wizualna strona albumu musi być w samej czołówce obsady, nie wiem tylko czy swoją rolą powinna przyćmiewać muzykę. Cóż, nawet najstarsze ukraińskie feministki wiedzą, że żeby czemukolwiek załatwić odpowiedni rozgłos, trzeba się rozebrać. Mowa oczywiście o elektryzującej media okładce zapowiadanego albumu Bat For Lashes The Haunted Man.

The Haunted Man

2 minuty czytania

Można by powiedzieć „ktoś znany pokazał trochę ciała i jest medialna biegunka”. Takie zdania pojawiają się zawsze. Jednak w projektowaniu nic nigdy nie jest takie proste i oczywiste, jak się Junior Brand Managerom może wydawać. Zlecenie wykonania okładki dostał Ryan McGinley. Po pierwsze – wcale nie tak łatwo rozebrać celebrytę. Kto nie wierzy, niech zapyta Marcina Mellera (swoją drogą, może właśnie dlatego zrezygnował dziś z funkcji naczelnego Playboya?). Po drugie – warto znać fotografie jak i postać samego McGinley’a. To amerykański fotograf, którego wychowało graffiti, deskorolki, muzyka na kasetach i subkultury lat osiemdziesiątych. Słowem – cała moralność, która powszechnie panowała w Nowym Jorku pod koniec ubiegłego tysiąclecia. Facet dał się już poznać przy realizacji coverartu dla Sigura Rósa, do albumu o dźwięcznie brzmiącym i jakże prostym do wymówienia tytule Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust (tutaj puszczam oko do studentów islandystyki).

Na fotografiach McGinleya często pojawiają się akty. I choć amerykańscy komentatorzy nowej okładki Bat For Lashes dopatrują się w postaci Natashy Khan motywu strażaka-bohatera wynoszącego pogorzelca z pożaru, rzeczywistym motywem do którego nawiązuje okładka The Haunted Man jest jedno z najbardziej znanych zdjęć Ryan’a McGinley’a przestawiające młodą, nagą dziewczynę trzymającą na barkach wilka.

Swoisty minimalizm, estetyka przedstawienia, McGinley obszedł się z Natashą z należną delikatnością. Trochę mniej zręcznie obszedł się z typografią, jednak zmieścił się w granicach smaku.

Bez najmniejszej nutki szowinizmu, za to z dwiema półnutami spokojnego sumienia i pewności, że reszta publikacji trzyma się tej stylistyki, okładkę oceniam pozytywnie. Bo właśnie dzięki temu, że nagość Natashy nie krzyczy tanią pornografią, jej hałas mierzę na 80db.

Twórcy